Powrót dinozaurów | Jurassic World: Upadłe królestwo

System eliminacji studentów już aktywowany, więc nie ma co się dziwić, że wiele osób - w tym ja - uważa ten czas za idealny, by nadrobić zaległości filmowe.

Dzisiaj, a raczej wczoraj, bo północ już minęła, wybrałam się na film “Jurassic World: Upadłe królestwo”. Przyznam szczerze, że dinozaury nigdy jakoś specjalnie mnie nie kręciły. Wyglądają jak ogromne, podrasowane kameleony… Poza tym jestem dziewczyną, a takie rzeczy zazwyczaj fascynują chłopców 😅 Pojęcia nie mam dlaczego…

Do kina poszłam głównie dla towarzystwa. Nie mogę jednak ukrywać, że duże znaczenie miała też dla mnie obsada. Chris Pratt - w filmie Owen Grady - bardzo dobrze mi się kojarzy dzięki roli w “Strażnikach Galaktyki”, więc było to dodatkowe zachęcenie. Słusznie! Bo bardzo dobrze sprawdził się w roli tresera dinozaurów.

Nie jestem w stanie oceniać filmu w kontekście wcześniejszej części, bo zwyczajnie jej nie oglądałam (czego trochę żałuję). Ale uważam, że jest zrobiony na wysokim poziomie jeśli chodzi o kwestie techniczne.

Słabym punktem filmu w moim mniemaniu jest fabuła. Wszystko rozpoczyna się naprawdę dobrze. Od początku jesteśmy wprowadzeni w akcję i nawet bez znajomości poprzedniej części łatwo jest się zorientować co, jak, dlaczego i po co. Dialogi są realistyczne i zabawne. Sprawiają, że chcę się pochłaniać film wielkimi kęsami. Jednak to wszystko trwa do czasu… Nie jestem nawet w stanie określić, w którym momencie to się wydarzyło, ale akcja zaczęła być zwyczajnie przewidywalna. Film zdawał się być przedłużany na siłę… Zaczęłam odczuwać, że twórcy nie do końca przemyśleli swoją koncepcję i mimo, że dobrze zaczęli, to nie mieli pojęcia jak skończyć...