Fasola, marchewka i inne takie...

Źródło: https://www.wroclaw.pl/
Kto nie kojarzy Rowana Atkinsona z Jasia Fasoli niech pierwszy rzuci marchewką. Dlaczego marchewką? Dla bezpieczności! Kamień może wyrządzić zdecydowanie więcej szkód w przypadku nie trafienia, gdzie się planowało... A przecież i tak jesteśmy już w temacie warzyw :"D

Na film Johnny English: Nokaut wybrałam się właśnie ze względu na obsadę. A właściwie przyciągnął mnie jeden aktor. Tak świetnie wcielał się w Jasia, że jest z tą rolą utożsamiany. Śmiem nawet stwierdzić, że niewielu ludzi zna jego prawdziwe imię, a nawet myśli, że nazywa się on w rzeczywistości Fasola.

Zwiastun oczywiście miałam przyjemność zobaczyć w kinie przy okazji innego filmu. Jak często piszę o zwiastunie w kinie? To się już chyba robi nudne :"D Cóż mogę począć, skoro taka jest prawda... Ktoś mógłby rzec, że za często chodzę do kina, ale ale... ja się z tym zgodzić nie mogę, bo dobrych filmów nigdy za wiele. No właśnie — dobrych. Czy Johnny English: Nokaut się do nich zalicza? Wkrótce się przekonacie.

Muszę się przyznać, że do tej recenzji przymierzałam się dość długo. Tak naprawdę napisałam jakiś wstęp, i tekst trwał w zawieszeniu przez dwa tygodnie. Trudno było mi się zebrać w sobie, by usiąść i wyrazić moją opinię. Prawdopodobnie dlatego, że uczucia miałam nieco mieszane i potrzebowałam czasu, by mi się jakoś ułożyły w głowie.

Dzień przede mną na film wybrała się Andirsen i wróciła bardzo niezadowolona. Oczywiście nie omieszkała mnie o tym poinformować i skrytykować produkcji na każdy możliwy sposób. Nie brałam sobie jej słów jednak do serca, bo jest to nietypowe stworzenie, które ma często wygórowane oczekiwania w takich kwestiach. Natomiast ja chciałam wybrać się na film, na którym będę się świetnie bawić. Po prostu. To w końcu Jaś Fasola!

Źródło: https://film.org.pl/

Tak więc poszłam i obejrzałam. Trochę się pośmiałam. I to w zasadzie tyle...

Film nie był zły, ale nie był też oszałamiająco dobry. Właśnie stąd moje rozterki jak go ocenić. Przecież nie wyszłam niezadowolona, przecież się śmiałam... I to już by mogło motywować do oceny bardzo pozytywnej, bo wywołał emocje, które wywołać miał. Jednocześnie nie działo się to jakoś szczególnie często...

Niektóre sceny były moim zdaniem zbyt mocno przerysowane. Z tym że tak miało być i takie było zapewne zamierzenie reżysera. Miało być lekko, przyjemnie i trochę parodiując... I tak właściwie wyszło. Jeśli jednak miałabym ocenić film w skali 1-10, gdzie najwyższą oceną jest 10, to uzyskałby zaledwie 6 punktów. Był niby pomysł, było niby zabawnie, ale to nie było TO...

Nie jest jednak tak, że moje mieszane uczucia chylą się ku negatywnym. Nie, nie, nie! Fabuła była interesująca. Coś, czego się można spodziewać, ale poprowadzona w bardzo sympatyczny sposób. Zwyczajnie dobrze się oglądało. Spodobało mi się bardzo kilka scen. A już szczególnie urzekła mnie w tym filmie scena z udziałem francuskich rowerzystów. Bezcenna... *.*

Motyw zbroi natomiast, nie przypadł mi do gustu. Nie będę wyjaśniać, o co chodzi, żeby nie psuć. No ale no... Mnie to jakoś bardzo nie rozbawiło :P

Podsumowując — film dla mnie jest dobry. Można go uznać za zabawny, jeśli lubi się tak zwany brytyjski humor. Jeśli nie... to prawdopodobnie jak Andirsen wyjdziecie niezadowoleni. Mimo to, ja zawsze namawiam do obejrzenia :D Bo co by nie było... Każdy ma inne oczekiwania i inny gust.
Oglądaliście? Chętnie dowiemy się, jak Wy odebraliście ten film :)

Komentarze

  1. Widziałam pierwsza część filmu i bardzo mi sie podobala. Chyba lubie ten angielski humor. Na druga część takze sie wybiorę

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiałem się nad tym filmem, ale chyba na razie go sobie odpuszczę. Dziękuję za wyrażenie swojej opinii, która jest pomocna, gdy ktoś nie jest zdecydowany na wyjście do kina. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Cześć! :D
Miło, że jesteś! Jeśli spodobał Ci się tekst, zostaw komentarz :)